Moje cycostory cz.1
To będzie opowieść o mojej przygodzie z karmieniem piersią. Bez happy endu... ale to dlatego, że ten end szczęśliwie jeszcze nie nastąpił. I mam nadzieję, że jeszcze długo tak się nie stanie! Wpis powstaje, bo zainspirowała mnie do tego inna blogerka, matka karmiąca, Hafija - dziękuję :). W minionym niedawno Tygodniu Karmienia Piersią zainicjowała akcję społecznościową pod hasłem #umiemwesprzeć. Tak, by mamy karmiące wspierały inne, które karmią i te które chcą karmić w przyszłości po narodzinach dziecka. Pomyślałam, że warto opisać moją historię blisko już pięciomiesięcznego karmienia. Skoro los był dla mnie tak łaskawy, że karmić mogę i mimo różnych trudności i przeszkód nie poddałam się do tej pory, to może moje zapiski będą wsparciem dla innej mamy. I w ten sposób liczba dzieci wykarmionych najlepszym, maminym mlekiem wzrośnie choć o jedno. Ja tuż przed porodem przeczytałam książkę, która uświadomiła mi, że z karmieniem czasem jest trochę pod górkę. A moja położna dodała do tego jeszcze zasadę, że właściwie zawsze jakiś mniejszy czy większy problem wystąpi. I świadomość tego to pierwszy krok do sukcesu na mlecznej drodze życia Twojego dziecka.
Trzeba liczyć się z trudnościami, wiedzieć gdzie zwrócić się o pomoc, bo gdy problemy z karmieniem piersią wystąpią prawdopodobnie orędowników przerzucenia się na mleko modyfikowane będzie wokół Ciebie wielu. Bo dziecko się nie najada. Mo po co dziewczyno tak się męczysz. Bo przecież na pewno nie masz już mleka.
Nie chcę nikogo straszyć. Wręcz przeciwnie. Chcę opowiedzieć o jednej z najwspanialszych przygód mojego życia i tym samym pomóc swoim doświadczeniem każdej mamie, która takiej pomocy będzie potrzebowała.
Bajka czy thriller?
Na początku było jak w bajce. Mimo wielu moich obaw to córeczka nauczyła mnie karmić piersią, nie ja ją. Przyniesiona do mojego łóżka zaraz po porodzie zaczęła ssać. Jakby robiła to już setki razy. To ja znieruchomiałam z przejęcia, że jakikolwiek mój ruch przerwie tą ważną chwilę. Ona ssała i ssała. Z przerwami całą noc i kolejny dzień. Byłam przeszczęśliwa, zwłaszcza że w tej samej sali leżała dziewczyna, której dziecko niestety bardzo buntowało się przed karmieniem piersią. Na własne oczy widziałam, że może być różnie. Ale fakt, że początek miałam jak w bajce chyba zobowiązał mnie w pewnym sensie, żeby być dzielną. Na szczęście. Bo drugiej nocy i kolejnego dnia zaczęły się problemy. Córeczka dostała żółtaczki. Stała się marudna. Właściwie to zaczęła się mocno denerwować, płakała i nie umiałam już sama przystawić jej do piersi. Nie chciała chwycić. Musiałam liczyć na pomoc personelu, który na szczęście okazał się niezawodny. Przystawianie do piersi wyglądało trochę brutalnie. Pielęgniarki nie robiły oczywiście córeczce krzywdy, ale trzymały jej główkę bardzo zdecydowanym ruchem, nie pozwalając na odchylanie na boki. Dzięki temu zaczynała ssać. Ja tak nie potrafiłam, brakowało mi odwagi i zwinności w jednej tylko ręce, którą leżąc na boku miałam do dyspozycji. Z godziny na godzinę było gorzej, bo poziom bilirubiny rósł, ja wiedziałam, że powinnam jak najczęściej dziecko przystawiać do piersi. Po pierwsze, żeby się nie odwodniło. Po drugie, żeby pomóc córeczce w ten sposób w walce z osłabieniem. Ale dziecko przystawiane do piersi wpadało w histerię, a jak już zaczynało ssać to w moment usypiało a ja bałam się ją wybudzać, żeby znów nie być świadkiem płaczu, nad którym nie umiem zapanować. To nie były łatwe chwile. Zmęczenie, hormony i do tego ta nieporadność skumulowały się do tego stopnia, że płakałam w przerwach pomiędzy karmieniami. Bardzo pomogło mi wtedy wsparcie męża. I pielęgniarki, które były w sali obok na każde zawołanie, a słysząc w nocy płaczące dziecko przychodziły same. Zaczęłam cieszyć się, że z powodu lekkiej żółtaczki u córeczki zostałyśmy w szpitalu o jeden dzień dłużej. Po prostu do dziś nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak wyglądałaby moja przygoda z karmieniem piersią, gdybym w tym najtrudniejszym momencie znalazła się już w domu. Czy nie sięgnęłabym zdesperowana po butelkę? Na prawdę nie wiem... Warto wykorzystać szpitalną pomoc, żeby poczuć się pewniej w pierwszych chwilach po narodzinach. Pamiętam mój strach czwartego dnia po porodzie, gdy przyszedł czas, by za kilka godzin już być w domu. Numer telefonu do położnej był w tej sytuacji ważnym wsparciem. Szczęśliwie, wraz z lepszym samopoczuciem córeczki powróciły błogie chwile przy piersi. Przez kilka tygodni ich ssanie było dla Małej Muffinki najlepszą drogą do uspokojenia. To było dla mnie, jako młodej i niedoświadczonej mamy takie koło ratunkowe. Pewnik, że poradzę sobie z moim dzieckiem. Bajka powróciła. Do czasu...
Najtrudniejszy moment
Kryzys przyszedł około szóstego tygodnia. Z tego co zdążyłam się już zorientować (między innymi dzięki fejsbookowym grupom, o których to nieocenionej roli pisałam tutaj), tak zdarza się często. Jakby natura chciała powiedzieć: "Sprawdzam" i zmusić nas do wykazania się prawdziwą determinacją, by utrzymać laktację i nadal karmić piersią. Słyszałam, że w tym momencie wiele z mam rezygnuje. Nie dziwię się. Akurat w tym czasie zakończyły się wizyty położnej. W fatalnym momencie, bo przez pierwsze sześć tygodni wszystko szło ok. Nie zdążyłam więc zahartować się w pokonywaniu problemów. Mała Muffinka przybierała na wadze, nie miała kolek. Po prostu dziecko idealne. Ja też czułam się coraz pewniej w opiece nad nią. Byłam dumna z siebie jako z mamy karmiącej. W końcu każde dodatkowe sto gram mojego dziecka to była poniekąd moja osobista zasługa ;) I nagle wszystko zaczęło się sypać... Dziecko wyło przeraźliwie z głodu a przystawiane do piersi odwracało główkę, prężyło całe ciało, jakby kategorycznie mówiąc: "Nie, nie chcę!". A tymczasem wiedziałam przecież, że jest głodna. Miała cyca w buzi a zachowywała się tak, jakby nie miała o tym zielonego pojęcia. W stresie i rozpaczy po prostu nie zdawała sobie z tego sprawy. Porady, które uzyskałam od położnej już tylko przez telefon okazały się skuteczne tylko czasowo. Próbowałam wstrzykiwać do buzi odrobinę pokarmu. Kończyło się na tym, że byłyśmy oblane mlekiem my i wszystko dookoła. Często bez pozytywnego skutku. Próbowałam też na smoczek (żeby pobudzić ssanie i wymienić go szybko na cyca) i o zgrozo na słodzoną wodę podawaną przez butelkę. Ten ostatni pomysł, choć mało godny pochwały, skutkował najczęściej. Ale z czasem i to przestało pomagać, poza tym w obawie o przyzwyczajenie małej do butelki przestałam go nagminnie stosować. Musiałam radzić sobie inaczej. Kończyło się więc na karmieniu na piłce fitness (z bujaniem góra-dół w pakiecie), a jak to nie pomagało to także na stojąco z pozycji spod pachy (chyba już bardziej akrobatycznego sposobu wymyślić nie można). Z czasem oswoiłam się z sytuacją na tyle, że niekiedy decydowałam się te najtrudniejsze chwile po prostu przeczekać. Mała dostawała smoka a ja po upływie kilku, kilkunastu minut próbowałam raz jeszcze. Te wszystkie metody, stosowane na zmianę, w różnej kompilacji i kolejności pomagały. Choć bardzo się namęczyłam. Nie mówiąc już o moim psychicznym stanie, gdy zbliżała się godzina karmienia (mała jadła wtedy co dwie - trzy godziny a trzeba było wliczyć w ten pakiet trwające zawsze około pół godziny próby przystawiania). Najtrudniej było w nocy, bo wtedy najbardziej zmęczenie dawało mi się we znaki. Córeczka też przez paniczną histerię nad cycem rozbudzała się totalnie. W efekcie miałam pół godziny próby nakarmienia, potem mała jadła i usypiałam ją około 40 minut. Sama spałam po pół godziny, do następnej pobudki i walki o chwycenie cyca. Jakoś przetrwałyśmy ten trudny okres. Dziś już wiem, że prawdopodobnie zawdzięczałam go skokom rozwojowym mojego dziecka. Po kilku dniach takiej walki nagle następował z czasem dzień, dwa przerwy a ja widziałam jak córeczka staje się coraz bardziej kontaktowa. Potem te szczęśliwe okresy się wydłużały, żeby wreszcie (mam nadzieję) minąć na dobre pod koniec trzeciego miesiąca.
Jaki wniosek z tej pierwszej, zwycięskiej walki o pozostanie na mlecznej drodze? Kluczem do sukcesu często bywa cierpliwość, poświęcenie i ufność, że w końcu przyjdą lepsze chwile, które są w stanie wynagrodzić po stokroć to, co działo się wcześniej. Ale najpierw trzeba wiedzieć, że ten lepszy dzień kiedyś nadejdzie. Stąd właśnie moja opowieść. Ja to przeżyłam i się o tym przekonałam. Na szczęście :)
C.d.n..
W kolejnej części tej opowieści napiszę o 6 rzeczach, które w karmieniu piersią zaskoczyły mnie najbardziej. Jeśli nie chcesz przegapić nowego posta koniecznie daj mi o tym znać. Skorzystaj z tego formularza:
Zazdroszczę Ci karmienia piersią. Ja się poddałam. Mała na cycku wisiała cały czas. Jadła i płakała. Ściągnęłam mleko i dałam jej w butelce. Też stale jadła i płakała. Zrozpaczona po kilku dniach dałam jej mm. Zjadła i zasnęła. Płacz minął. A miałam dużo, dużo tego pokarmu... Gratuluję Ci wytrwałości. Miło się czytało ten wpis. Czasem spotykam posty o karmieniu piersią, ale wtedy gdzieś między wierszami jest napad na takie matki, jak ja. Że jak można truć dziecko... Cieszę się, że tego tutaj nie widzę i jest mi miło. :)
OdpowiedzUsuńMleko matki zawsze jest najlepsze i my - mamy karmiące mlekiem modyfikowanym o tym wiemy. A przynajmniej ja potrafię się do tego przyznać. :)
Pozdrawiam :)
www.jowiszon.blogspot.com
Masz rację, ja w tym poście absolutnie nie chciałam wartościować metod karmienia. Bo wiem, że czasem się po prostu nie udaje mimo, że są chęci. Do karmienia piersią potrzebne jest wsparcie i trochę szczęścia. I wiem też, że mamy karmiące mm wcale nie mają "wakacji" od problemów, bo to ból brzuszka, albo nie smakuje dziecku. I też bywa ciężko a w głębi serca jest tak jak piszesz - świadomość, że pierś jest najlepsza a karmić nie mogę. Pierś jest ważna, ale jak się nie uda to nie może być końca świata. Wszystkie kochamy nasze dzieci. Dziękuję za miłe słowa i zapraszam częściej na mój blog :)
UsuńBędę wpadać, oczywiście! Chociażby dlatego, że nie próbujesz "mądrować" innym, ani nie nie wywyższasz się :) Po prostu przedstawiasz swój punkt widzenia w miły dla innych sposób. Naprawdę super :) Moja mała akurat nigdy nie miała kolek, bo od razu dobrałam jej właściwie mleko, które chętnie piła. Niestety nie wpadłam na to, by poszukać pomocy w internecie. Moja położna zamiast mi tłumaczyć, doradzać, to przymuszała i na tym się to kończyło. A mała jak płakała przy piersi tak płakała. Do tego jestem w tym mieście całkiem sama. Mój D. od 9 do 17 pracuje, byłam zdesperowana i czułam, że nie panuję nad niczym, nie radzę sobie. Mama przez telefon próbowała mnie wspierać, ale ja byłam zrezygnowana. Mieszka 40km ode mnie, ale pracuje i ma jeszcze na wychowaniu moją jedenastoletnią siostrę. Nie może sobie przyjeżdżać za każdym razem... Wiem, że to nie ich wina, tylko moja - poddałam się. Ale nie miałam nikogo bliskiego przy sobie, kto by mi poradził, a małej mi było szkoda, gdy płakała. Tutaj też moje niedoświadczenie. Nigdy nie miałam doświadczenia z takim małym dzieckiem.
OdpowiedzUsuńNa pewno jesteś świetną Mamą. Nabieramy doświadczenia szybciej niż nam się wydaje! A chwil słabości przy dziecku nie ma co się wstydzić. Obie wiemy, że opieka nad takim maleństwem to nie lada wysiłek. Ja miałam o tyle lepiej, że mój mąż pracuje w domu i te wszystkie moje wysiłki widział i zawsze mogłam dać mu choć na chwilę do potrzymania dziecko. P.s. Masz śliczną córeczkę i jak ślicznie siedzi ;)
UsuńMuszę powiedzieć, że karmienie przy pierwszym dziecku wspominam wciąż jako bardzo trudny okres. Mała miała kolki i bardzo możliwe, że przez to była poddenerwowana i niespokojna. A to ponoć sprawia, że dziecko nie chce jeść z piersi. Odciągałam i dawałam. Miałam dużo pokarmu, więc nawet mroziłam. Dzięki temu na moim pokarmie była aż 3 miesiące. Ale odciąganie nie daje takich efektów jak ssanie dziecka i pokarm zaczął zanikać... Szkoda, bo chciałam karmić.
OdpowiedzUsuńTeraz przy drugim zaparłam się, że będę walczyć o karmienie. No i jest jak przy pierwszym :( mała ma kolki i kilka razy w ciągu doby je z piersi (w tym w nocy, na szczęście). Niestety ona miała duży apetyt od początku. A kolki pojawiły się po miesiącu, a nie zaraz od 4 doby, jak przy pierwszym dziecku. Przez to, mimo dużej ilości pokarmu nie zdołałam zrobić zapasów. Odciągałam, ale od dwóch dni muszę dokarmiać je mm. Stosuję mieszane karmienie i zrobię wiele, by ostatecznie dziecko było tylko na piersi. Albo chociaż na moim mleku jak najdłużej... Ważne, by przetrwać kolki...
Jednak zupełnie inaczej jest, kiedy w domu jest jedno dziecko i możesz sobie "pozwolić" na to, by dziecko płakało w nocy. Ja mam dwójkę, a starsza ma 2,5 roku. Płacz wybudza starszą, która zaczyna buczeć... Jeśli młoda nie zje do dwóch podejść i zaczyna płakać, sięgam po butlę. Miałam kilka razy histerię w nocy (obie beczały, bo się wybudzały)i ... nigdy więcej. Myślę, że jeśli można zrobić co w swojej mocy, to się robi. A co jest poza naszym zasięgiem, albo ma nas psychicznie wykańczać... to chyba nie warto. Dziecko to wyczuwa. A spokojna mama, to i spokojne dziecko :)
Masz rację. Nic ponad siły. Ważne, że próbujesz. I próbuj jeśli Ci starcza sił. Moja Mała przez pierwsze 3 miesiące była straszliwie płaczliwym dzieckiem już pomijając karmienia. Non stop na moich rękach, co jak mogę sobie wyobrazić w Twoim wypadku przy dwójce jest baaardzo trudne. Nie wiem, czy zaglądałaś tutaj: http://www.mamamuffin.pl/2016/05/nie-popenij-mojego-bedu-tulac-swojego.html Piszę o sposobie uspokajania dziecka, który mi baaardzo pomógł. Myślę, że on też miał duży udział w tym, że z karmieniem mi się ostatecznie udało.
UsuńTym wpisem przywołałaś wspomnienia kiedy po raz pierwszy przystawiono mi chłopców do piersi. Obaj zachowywali się tak samo- od razu potrafili ssać i robili to z takim zacięciem że aż miło! Takie z nich małe smoki :) I obydwaj mieli żółtaczkę, Jasiek silniejszą i w tym karmieniu chodzi o to aby dziecko wtedy dużo piło, a więc również sikało aby wypłukać tę bilirubinę. A problem w tym że dzieci wtedy stają się senne i trzeba je wręcz budzić na karmienia. Ile karmię ja pisałam już nie raz- starszego 3 lata a młodszego (który ma 14 miesięcy) karmię nadal a planuję co najmniej 2 lata.
OdpowiedzUsuńGratulacje wytrwałości na mlecznej drodze :) Podziwiam! Ja też będę pisać, jak tam się układają nasze dalsze losy, bo na tych kilku miesiącach na pewno nie chcę skończyć. Ale nie wiem, czy mi się tak długo uda... zajrzę do Ciebie, żeby się zmotywować :)
Usuń58 year old VP Quality Control Douglas Murphy, hailing from Saint-Hyacinthe enjoys watching movies like "Flight of the Red Balloon (Voyage du ballon rouge, Le)" and amateur radio. Took a trip to La Grand-Place and drives a Sable. tutaj
OdpowiedzUsuń