Podwójnie czekoladowe muffinki
Ten przepis uratował mnie już w dziesiątkach sytuacji, kiedy potrzebowałam pewnego, pysznego wypieku. Takiego "na szybko", bez ryzyka, że gdy wyjmę z piekarnika to wyjdzie coś w rodzaju ciastoliny i w dodatku wykonanego z produktów, po które - na wypadek niespodziewanych gości - nie trzeba biec do sklepu z prędkością równą prędkości światła. Ale tak na prawdę, to doceniłam go dopiero po urodzeniu Córeczki. Gdy skończyła pierwszy miesiąc, nieśmiało zaczęli do nas zaglądać pierwsi goście. Ciocie i wujkowie. Pierwsi ciekawi, jak ta nasza Kruszynka wygląda i czy jest bardziej podobna do Mamy czy Taty. To bardzo miłe spotkać się z taką ilością ciepłych słów i spojrzeń. I chociaż w nowych okolicznościach nikt ode mnie tego nie wymagał, to ja przyzwyczaiłam się już, że w moim domu Gość zawsze dostaje chociaż drobny poczęstunek. Trudno mi było odpuścić, nawet, gdy na moich rękach praktycznie cały dzień spoczywał Maluszek. Musiałam jednak myśleć, by przygotować coś szybko i sprawnie, tak by wyrobić się mniej więcej w ramach jednej z krótkich, bo 15-minutowych drzemek maluszka. I tu znów mój flagowy przepis na muffinki przyszedł z pomocą.
Dlatego nieprzypadkowo to właśnie tą recepturą na małe muffinkowe co nieco chciałam podzielić się z Wami w pierwszej kolejności na moim blogu. To przepis, dzięki któremu narodziła się moja miłość do muffinek.
Znaleziony swego czasu w Internecie i udoskonalony przeze mnie w prosty sposób, tak że aż miło mi się patrzy na zadowolone miny konsumujących go Gości, zaskoczonych miłą niespodzianką kryjącą się w środku.
To właśnie czekolada ze słoika, którą sowicie wypełniam każdego muffinka gwarantuje kulinarny sukces tego prostego wypieku. Po pierwsze sprawia, że muffinek wręcz rozpływa się w ustach, jest głęboko nawilżony i lekko uzależnia ;) Cóż... jedna sztuka, to dla czekoladowych łasuchów zdecydowanie za mało! Pieczenie tego podwójnie czekoladowego cudeńka zajmuje nie więcej jak pół godziny. Do tego przepis jest tak prosty, że niezbędne do niego składniki zazwyczaj są w naszych domach. Może za wyjątkiem tej słoikowej czekolady, ale zapewniam - jeśli raz upieczecie te muffinki to zapasy takiej czekolady znajdą się już na stałe w Waszej kuchni. W końcu nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie ochota na to małe muffinkowe co nieco.
Składniki mokre:
- 1 jajko
- pół szklanki oleju
- 1 szklanka mleka
Składniki suche:
- pół szklanki cukru
- 2 szklanki mąki
- 3 czubate łyżeczki proszku do pieczenia
- 2 łyżki kakao
oraz 3/4 słoika czekolady (+/- 300g)
Muffinki piekę w silikonowych foremkach (15 sztuk). Jak się przekonałam, także to, do czego wrzucimy nasze ciasto ma znaczenie. Silikon w wypadku tego przepisu sprawdził się najlepiej, pozwalając zachować "soczystą" konsystencję ciasta. Muffinki z tego przepisu pieczone w specjalnej blaszce wychodzą bardziej suche, kruche a nawet lekko się rozpadają. Natomiast próba mojej mamy pieczenia wyłącznie w papierowych foremkach skończyła się katastrofą. Papier rozszedł się pod wpływem ciężaru ciasta, wyszły nieforemne i za mocno przypieczone.
Wykonanie jest bardzo proste, nie potrzebujemy nawet miksera. Najpierw oddzielnie mieszam składniki suche i mokre. Mokre najczęściej ubijam zwykłą trzepaczką, żeby nadać im puszystości. Następnie powoli dosypuję składniki suche do mokrych, mieszam łyżką i ciasto gotowe!
Po rozłożeniu silikonowych foremek na blaszce piekarnika najpierw wypełniam je tak, żeby lekko zakryć dno. Czyli do każdej wkładam tylko małą porcję (łyżeczkę) ciasta. Następnie dokładam czekoladę ze słoika. Do każdej foremki wkładam czubatą (!) łyżeczkę tego uzależniającego (a jakże) kremu. Przy okazji, muszę przyznać, że kilka porcji ląduje w mojej buzi... No cóż, taki przywilej kucharki :) Następnie wypełniam foremki resztą ciasta, starając się rozłożyć je proporcjonalnie w każdej z nich. Im więcej ciasta zostawimy na wierzch, a mniej damy na spód, tym jest szansa, że muffinki ładniej nam wyrosną.
Muffinki piekę zawsze w 200 stopniach C, nie wykorzystując termoobiegu. Piekę 15 min. (wkładając do już rozgrzanego piekarnika), a następnie sprawdzam, czy są gotowe do wyjęcia wkładając w nie wykałaczkę. Zazwyczaj przedłużam pieczenie jeszcze do 2 minut, aby wierzch nabrał lekkiej chrupkości. I gotowe!
Nie muszę chyba dodawać, że najsmaczniejsze są lekko ciepłe. Tata Muffin dba o to, by kilka z nich od razu znikło ze świeżo wyjętej z piekarnika blachy :)
Smacznego! Dajcie proszę znać, czy Wam smakowało :)
A ja właśnie głodna!
OdpowiedzUsuńŚlinka mi cieknie na myśl o czekoladzie.
Oj cudowanie wyglądają, pewnie jeszcze lepiej smakują :-)
OdpowiedzUsuńBardzo często takie robię :) Czasem dodaje do środka jeszcze kawałki banana, mniam!
OdpowiedzUsuńBardzo dobry przepis! Już jedna porcja upieczona i w połowie spałaszowana ;) Świeżuteńkie upiekę w sobotę na święta :)
OdpowiedzUsuńprzyznam, że nie przepadam najbardziej za mufinkami, zwłaszcza czekoladowymi ale na plus jest to, że przepis jest na szybko, moja Natalia za to uwielbia mufinki, niestety ma problem, że jej mufinki przyklejają się do foremek papierowych, takich silikonowych nie mamy jeszcze
OdpowiedzUsuńZgadza się. Do papierowych foremek muffinki przyklejają się chyba zawsze. Już taki urok jednorazowych rozwiązań. Papierki są za to bardzo dobre do metalowych foremek. Ułatwiają wyjęcie ciasteczka. Sprawdzają się też, gdy piekę muffinki, którymi będę częstować poza domem. W takiej formie jest bardziej higienicznie.
Usuńsuper przepis dla całej rodziny, polecam - sprawdzony ;)
OdpowiedzUsuńa jakiej Pani używa czekolady?
OdpowiedzUsuńMam sprawdzoną czekoladę, którą kupuję w Lidlu. Wygląda i smakuje jak ta znanej, reklamującej się marki a zdaniem mojego męża-czekoladowego smakosza jest nawet lepsza ;) i tańsza też
Usuń