Co za ambaras! Dwie kupy naraz!... czyli o początkach podwójnego macierzyństwa
- Robi ci jeszcze kupy w nocy?
- yyyyy, to może tak być, że nie będzie robiła?
Takim pytaniem zaskoczyła mnie znajoma, gdy urodziło mi się pierwsze dziecko. Wtedy nie wiedziałam o niemowlaku w zasadzie nic, oprócz kilku teoretycznych informacji ze szkoły rodzenia. Miałam taką instrukcję obsługi, jak do pralki. Tu wcisnąć, wybrać taki program, jeśli piorę to, taki jeśli piorę tamto, do tego temperatura i play. Podobny był mój start z niemowlakiem. Przewijać co trzy godziny, układać na brzuchu, wietrzyć pupę, a gdy kąpiel to myć oczka, smarować kremem tu i tu, pudrem tam i siam i dziecko przeżyje. Przeżyło, ma się nawet dobrze, w wieku już ponad dwóch lat. A gdy urodził się synek, nawet nie miałam czasu odkurzyć tych starych zapisek, leciałam na free stajlu. Tym razem wszystko jest inaczej. Ten niemowlak sprezentował mi nie robienie kupy przez dobre 1,5 tygodnia w miesiąc po narodzinach. A ja jestem dużo spokojniejsza, bardziej wyluzowana i wreszcie czująca się mamą na serio.
Pierwsze dziecko to wielkie extra-przeżycie, drugie - wielka radość. Za każdym razem jest eksplozja miłości, ale pierwsze dziecko zmienia życie tak bardzo, że jego pojawienie się przytłacza. Za drugim razem nie ma już tego zaskoczenia. Twoje życie wygląda w zasadzie tak samo, tylko ty biegasz dwa razy szybciej. Momentami z turbotorpedą w tyłku - jak zwykłam myśleć sobie czasem w duchu.
Na początku był szok. Gdy wróciłam ze szpitala moje starsze dziecko wydało mi się olbrzymem. Na prawdę wielkim o l b r z y m e m. Zostawiłam w domu maleńką Córeczkę. Wszystko było tyci u tej mojej dwulatki. Drobniutkie rączki, króciutkie nóżki. Po prostu kruszynka. W ciągu kilku dni, gdy byłam w szpitalu, urosła. Choć to oczywiście tylko moje wrażenie optyczne. Wiedziałam to doskonale, ale gdzieś w głębi towarzyszyło mi poczucie, że coś nieuchronnie minęło i już nie wróci. Że nie jestem już tą samą matką co byłam. Nie wiedziałam, jak mam się podzielić. Dwoje dzieci, jedno, które kochałam od ponad dwóch lat, drugie, które pokochałam zaledwie trzy dni temu. Do tej pory każdemu poświęcałam 100 procent uwagi i siły. I nagle, od momentu powrotu z niemowlakiem do domu, te dwie rzeczywistości zetknęły się ze sobą. Gdy byłam z córką, myślałam o tym, że nie przytulam dopiero co urodzonego synka, gdy byłam z synkiem myślałam, że powinnam być z córką i spędzać z nią czas, tak jak to było do tej pory. Rozsypałam się jako matka. Ale zaraz potem pozbierałam i to szybko i ze śmiechem, nie płaczem. A właściwie płaczem ze śmiechu, pewnego wieczoru przy okazji czytania bajki córce na dobranoc...
- ... i wtedy Kubuś wpadł do dołu, razem z resztą przyjaciół - przeczytałam mniej więcej tak brzmiące zdanie z książki i zamknęłam ją, przekonana, że córka śpi już od jakiegoś czasu bardzo smacznie. Już zabierałam się, by wyjść z jej pokoju gdy...
- ŁUBUDUBUDUBUDUB!!! - usłyszałam nagle okrzyk. Córeczka wydając go usiadła na łóżku, z oczami wlepionymi we mnie, czekając jak gdyby nigdy nic na dalszą część całej historii.
Wybuchnęłam śmiechem, przy okazji którego uroniłam chyba tonę łez. Miałam świadomość, że płyną te, na które miałam ochotę od chwili powrotu do domu, ale nie starczyło mi czasu ani też odwagi, by sobie na nie pozwolić. Przyszły wraz z katastrofą Kubusia Puchatka :) i pomogły, bo dalej było już tylko lepiej. Wzięłam się w garść. Trochę dyscypliny wobec siebie, rutyny w opiece nad dziećmi, łaskawość synka, który pozwalał mi się wysypiać i córki, która nadzwyczaj mądrze podchodziła do spraw codziennych. Od tej pory było już tylko lepiej.
Jestem teraz matką na pełen etat. Pierwsze dziecko mnie dowartościowało, ale drugie dało takiego życiowego kopa, że czuję się jak supermenka. Cały czas na turbodoładowaniu. Ogarnę to! Ta myśl towarzyszy mi teraz najczęściej każdego dnia. Także, gdy na skutek zduplikowanego płaczu, który dochodzi do uszu z dwóch różnych stron mieszkania, mam delikatne wrażanie, że sąsiedzi pomyślą: "dom wariatów". Ja sobie poradzę! Nawet, gdy muszę (a właściwie do niedawna - zanim odpieluchowała się córka - musiałam) zmieniać pieluchy po dwóch kupach jednocześnie. Matka supermenka. Dam radę. Zorganizowałam się, zebrałam do kupy ;) i co najważniejsze: nauczyłam się kochać moje dzieci jednocześnie. Bo pojedynczo kochałam je od zawsze, ale dwoje na raz okazało się pewną sztuką. Teraz gdy patrzę na Córeczkę, jak się krząta po domu, słucham co opowiada, miłość moja bucha do niej rozpalana przez blask oczu młodszego Brata. To one mi się wydają najpiękniejsze, bo takie malutkie, niewinne, bliskie sercu matki, doładowanemu hormonami. A z drugiej strony cały czas myślę i nie mogę się doczekać, kiedy mój mały, nieporadny synek będzie już tak duży jak jego siostra, taki rezolutny i cudowny jak ona. Mam dwoje dzieci a kocham je jak jedno. Tylko mocniej i mają rację ci, co mówią, że miłość się mnoży a nie dzieli. W przypadku dzieci, to chyba do kwadratu :)
220 komentarze:
«Najstarsze ‹Starsze Nowsze› Najnowsze»