Jak zaszłam w drugą ciążę? Pikantne szczegóły! ;)
Moja ostatnia rozmowa telefoniczna z ginekologiem:
- Od dwóch tygodni źle się czuję, więc albo jestem w ciąży, albo moje hormony oszalały.
- A czy robiła Pani test ciążowy?
- Nie, bo już mi nie raz różnie wychodziły te testy, wolę nie robić.
- To się umówimy tak: proszę zrobić sobie badanie Beta hCG i w zależności od wyniku umówimy się na pilną wizytę, albo dopiero za miesiąc, bo takie mam terminy.
Tydzień później, po godzinie 22-ej, wciśnięta w kolejkę między dawno zapisane już pacjentki, siedziałam w gabinecie ginekologicznym. Wynik bety >121 tys. mIU/ml
- Jeszcze nigdy nie widziałem na dzień dobry u pacjentki takiego wyniku. - powiedział lekarz.
A że ja oczywiście nie pamiętałam daty ostatniej miesiączki, musiałam zdać się na niego. -To będzie gdzieś 10-ty tydzień. - orzekł.
Oczy wyszły mi lekko na wierzch. Czułam się jak uczeń, który nie odrobił pracy domowej a w dodatku przyszedł na lekcję totalnie nieprzygotowany. Zupełnie nie w moim stylu. Zaczęłam się jąkać tłumacząc, że przyszłam tak późno, bo myślałam, że to hormony. 19-miesięczna córeczka jeszcze na piersi, ale je już trochę mniej. Stąd myślałam, że te mdłości i inne przypadłości są spowodowane zmianami w organizmie, który wraca na stare tory po ciąży. Ale jak widać nie zdążył. Zafundowałam mu kolejne 9 miesięcy rewolucji, potem następne może i 20 albo dłużej (oby!) okresu karmienia piersią. Chwilę później już widziałam małego sprawcę całego zamieszania na żywo. Wzruszenie jak za pierwszym razem. Do tego myśl, że po prostu nie mogę uwierzyć, że mam w sobie już takie duże Życie, przyczajone, spokojnie się w brzuszku wiercące, jakby chciało powiedzieć: "Cześć Mamo, jestem tutaj, ale ty sobie nie przeszkadzaj, trochę sobie tu jeszcze posiedzę. Ok?". Z pierwszym dzieckiem poznaliśmy się na etapie mikroskopijnej kropeczki. A teraz, jaki to był szok i niespodzianka.
No to jazda! Jak dla mnie taka bez trzymanki. Mały psikus od życia, który niebawem zamieni się w prawdziwy skarb. Dobrą puentą do tego była informacja, która padła z ust lekarza na koniec wizyty: termin na 1. kwietnia. Prima Aprillis. No tak... Jakże w tej sytuacji mogłoby być inaczej :)
Pierwsze dziecko jest ponoć z ciekawości a drugie z miłości. Jak to było u nas za tym drugim razem? Od samego początku, gdy na świecie pojawiła się Mała Muffinka wiedziałam, że nie może wychowywać się sama. Drugie dziecko było w planach, ale ja nigdy nie licytuję się z życiem o to, co chcę a czego nie i kiedy, jeśli wiem, że nie mam na to 100-u procentowego wpływu. Dlatego myśl o powiększeniu rodziny była lekko z tyłu mojej głowy. Powrót do pracy, obowiązki przy dziecku, ogarnianie życia rodzinnego. Nie było czasu przystanąć i pomyśleć: teraz! W zasadzie to, mówiąc szczerze, trochę się jeszcze bałam. Czułam się mocno zmęczona psychicznie. Także mój organizm (tak przynajmniej myślałam), nie był jeszcze gotowy, bo do wagi sprzed ciąży (53 kg) brakowało mi wciąż 8-iu. No i wspomnienia z porodu, choć wcale nie najgorszego, były dosyć świeże. To znaczy z pamięci wymazało mi się wszystko, co wiązało się z bólem, czy obawami. Ale jak dziś pamiętam moje słowa do męża po przywiezieniu z porodówki na salę: "Jeśli chodzi o drugi poród, to na razie na pewno zaczekamy". No i przez to w mojej głowie tkwiło, że z jakiegoś powodu musiałam to powiedzieć.
Na szczęście życie pomyślało za mnie. W sumie to akurat w chwili, kiedy dzięki mojej córeczce zaczęłam przesypiać noce! No to teraz mam jakieś... 5 miesięcy, żeby się tym nacieszyć ;) I tak oto druga ciąża przyszła w momencie, kiedy jeszcze nie byłam gotowa. Ale wiadomość o niej, przez moje tymczasowe roztargnienie, z lekkim opóźnieniem i dzięki temu już w zasadzie w chwili, gdy to się zmieniło. Chyba intuicyjnie coś musiałam przeczuwać, bo nie wiedzieć czemu spóźnione odwiedziny u znajomej, która urodziła niedawno dziecko, wreszcie doprowadziłam do skutku. Po prostu poczułam, że muszę zobaczyć małą Martę. Odwiedziłam ją i dzięki temu autentycznie jakiś tydzień wcześniej, przed badaniem u ginekologa miałam w głowie myśl: "Już jest ok. Nie byłoby tak źle ";) No i proszę, mówisz i masz...
I jedyne, na co się nie przygotowałam, to brak apetytu na mojego ukochanego pikantnie zapiekanego kurczaczka. Ale jak to w ciąży, szybko się odmienia, więc mam nadzieję, że i smak na paprykowo-ziołowe pałeczki powróci. Wtedy obiecuję przepis na blogu!
Żeby go nie przegapić i jeszcze kiedyś dowiedzieć się, co u nas słychać koniecznie kliknij "Lubię to" o tutaj:
A jak to było u Was z drugą ciążą? Jaki był początek? Jakieś zaskoczenia?
26 komentarze: