Wyznanie matki: Jak zachorowałam na ciele by ozdrowieć na umyśle?
Zaczęło się od pociągu widmo i znaku drogowego, który tam wcześniej nie stał. Seria wpadek matki. Po roku macierzyńskiego wypuszczona w tłum, do ludzi. Za kierownicę i do wielkiego miasta. Wraca do życia takiego jak było przedtem, ale... hola hola. Nic już nie jest takie samo i właśnie w tym rzecz.
12 miesięcy opieki nad dzieckiem szybko mija. Nagle zdajesz sobie sprawę, że dawne życie Cię dogoniło, postawiło w starej roli... tylko ty jakoś nie możesz wcisnąć się już w tamten kostium. Jak zapanować nad rzeczywistością, która nagle przerasta?
O moich problemach wspominałam w moim wpisie opublikowanym tuż po powrocie do pracy pt. Ma(ma)trix: Ratunku! Obiecałam też, że jeśli tylko dojdę do siebie to dam znać. I wiecie co się stało? Potem było tylko gorzej! No na przykład, w swoim mającym już trzy dekady życiu podróżowałam PKP tysiące razy. I nie wiem jak to możliwe, że stałam przez 20 min koło pociągu, który miał zabrać mnie do domu, nie widziałam go i jak gdyby nigdy nic o wyznaczonym czasie pociąg odjechał? Albo, że jako przykładny kierowca przez ponad 10 lat bez mandatu nagle tłumaczyłam się ile sił przed policją, żeby nie dostać 200 zł kary i całej masy punktów karnych? Swoją drogą wykazałam się chyba niezłą kreatywnością lekko koloryzując rzeczywistość, bo Panowie puścili mnie bez mandatu i nawet zaeskortowali do najbliższego szpitala… położniczego (Oj, będę się za to smażyć, wiem, wiem...).
Lekka masakra, rummel-bummel, pomieszanie z poplątaniem. Mijały tygodnie a ja wciąż nie ogarniałam przypisując sobie zaszczytny tytuł niedorajdy. I wreszcie wiecie co się stało? Łupnęło na dobre! Zwaliło mnie z nóg. I wcale nie była to sterta mokrych ciuszków niesionych do rozwieszenia na suszarce, ani lista obowiązków w pracy. Pierwszy raz w życiu do tego stopnia zaskoczyła mnie choroba, że każde podniesienie z łóżka i próba jako takiego funkcjonowania kończyła się łzami z niemocy wykonania czegokolwiek. Przewinięcie dziecka to był wyczyn na miarę wspinaczki na wysoki szczyt. Momentami leżałam na podłodze a nade mną stało płaczące dziecko, które błagało o zainteresowanie matki. Pierwszy raz żałowałam że wciąż karmię piersią moją kilkunastomiesięczna już córeczkę. Każde karmienie to był straszny wysiłek, nie mówiąc już o wycieńczeniu organizmu, który resztki zapasów oddawał dziecku. Moja gehenna żołądkowo-jelitowa trwała zaledwie cztery dni, ale to wystarczyło, by w tym krótkim, choć wykańczającym czasie wyleczyć się nie tylko z jelitówki, ale i z problemów, które sprawiały wrażenie, że przestaję nadążać za własnym życiem.
Moja fizyczna choroba zaowocowała spisaniem listy 6-ciu cudownie uzdrawiających faktów, które od teraz będę nosić w swojej głowie, żeby trzymać psychiczny ład w moim matczynym życiu:
1. Czas spędzony z dzieckiem chcę traktować jak odpoczynek. Bez względu na wszystko, bo po pierwsze na inną formę odpoczynku raczej na co dzień nie będę mieć czasu. A po drugie, o wiele ważniejsze, przecież czas spędzony z dzieckiem to jest przede wszystkim jednak dla mnie przyjemność. Nie bez powodu, gdy nie ma dziecka w moim zasięgu to zaczynam tęsknić. Przekonałam się o tym najbardziej, gdy zewnętrzne okoliczności takie jak choroba ten cudowny czas dla dziecka zaczęły mi Ci ograniczać.
2. Chcę wyznaczać sobie realne cele i zadania, w ilości możliwej do wykonania. “Dziś wieczorem zrobię prasowanie” - tak lepiej zamiast myślenia o wieczorze w perspektywie 10-ciu spraw, które są do załatwienia. I tak nie zrobię ich jednego dnia. Nawet w przypływie supermocy. Po prostu czas nie jest z gumy.
3. Nie będę przejmować się pierdołami. Nawet jeśli wszyscy wokół to robią! Ja w mojej matczynej roli i towarzyszących jej innych obowiązkach czuję się czasem jak perfekcjonistka na odwyku. Z tym, że wszędzie wokół niestety rozlewają wino po kropelce. Albo wręcz folgują sobie na całego wyprawiając suto zakrapiane uczty. Myją okna, bo spadł deszcz i widać kropelki. Siedzą w pracy po godzinach, bo lepiej rozesłać te maile teraz a nie z samego rana. Dla mnie, dawnej perfekcjonistki, granica pierdół wyraźnie się przesunęła. Te wszystkie sprawy i im podobne wrzucam właśnie do takiego worka.
4. Jeśli już robię coś poza opieką i miłością do swojego dziecka, to chcę robić to z pasją. Być może jestem szczęściarą, że umiem i mogę tak podchodzić do innych obowiązków, w tym do pracy zawodowej. Nie wiem. W każdym razie zaczęłam przeprowadzać w swoim życiu solidny rachunek sumienia. Co ma, a co nie ma sensu. W końcu poświęcam już na to nie tylko swój czas, ale też troszkę wykradam dziecku ten, który mogłoby spędzić z matką.
5. Muszę pogodzić się z tym, że odpoczynek w postaci siedzenia albo leżenia i nic nie robienia przynajmniej na razie nie będzie istniał. Nauczyć się wypoczywać spędzając czas z dzieckiem. Poza tym pamiętać, że będą sytuacje w życiu (oby takich było jak najmniej!), że zdążę się jeszcze przymusowo wyleżeć. (Tu jednak mała dygresja - w realizacji tej zasady córeczka przyszła mi z pomocą. Zaczęła zasypiać już nie na moich rękach, ani w trzy minuty po karmieniu, a po półtoragodzinnej sesji łóżkowego szaleństwa na dobranoc. Więc teraz i czas na łóżko mam w swoim grafiku, choć raczej nie o takie "łóżkowanie" z lokatorem chodzącym po głowie i skaczącym po brzuchu mogło mi chodzić ;)
6. Będę wracać do punktów od 1 do 5 jak najczęściej. Bo wiem, że o nich w natłoku codziennych problemów łatwo zapomnieć. I wreszcie, pewnie gdy znów porządnie zachoruję (choć oby więcej nie!), ale tak, że zwali mnie z nóg, to znów pewnie przyjdzie otrzeźwienie i totalny reset.
Bo dopiero wtedy zauważa się jak wszystko się sypie, gdy problemem staje się brak sił fizycznych, który nie daje szansy, by okazać miłość dziecku tak, jak się tego w danej chwili pragnie.
P.S. Zapomniałabym: Drogie Mamy! Wszystkiego najlepszego na Dzień Matki. Pozostańcie zdrowe. Na ciele i umyśle :)
6 komentarze: