Nie linczujcie matek za to, jak ubierają dzieci
Jak zyskać miano wyrodnej matki? Wystarczy... ubrać swoje dziecko. Nieważne co maluch będzie miał (lub nie miał) na sobie, zawsze w oczach tzw. opinii publicznej będzie źle. Pamiętam sytuację na oddziale szpitalnym zaraz po urodzeniu Małej Muffinki. Przez moment ja i inne dziewczyny, które leżały w sali poczułyśmy się jak w wariatkowie. Nocny personel kończy zmianę. Pielęgniarki na odchodnym otwierają drzwi do sali i zakręcają kaloryfery. Pada werdykt, że mamy zdecydowanie za gorąco, dzieci są ciepło ubrane i nie możemy tak przegrzewać niemowlaków. Przychodzi zmiana, poranny obchód pediatry z personelem towarzyszącym. I od razu wielka afera, że matki noworodków powariowały. Dzieci leżą porozbierane do badania a w sali wyłączone ogrzewanie i drzwi na oścież. Jak mogłyśmy zafundować naszym dzieciom takie afrykańsko-syberyjskie warunki? Wyrodne matki!
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że w dziedzinie dziecięcego a już zwłaszcza niemowlęcego outfitu są dwa obozy eksperckie. Przedstawiciele każdego z nich zawsze, nawet bez pytania mają coś do powiedzenia na temat ubioru Twojego malucha.
Niektórzy jeśliby tylko mieli taką władzę (tak jak rzeczone pielęgniarki na oddziale noworodkowym), zadbaliby o Twoje dziecko za Ciebie. Na szczęście, najczęściej kończy się jedynie na sugestiach "w twarz" lub ocenianiu, gdy pozornie tych uwag nie słyszysz. Pierwszy z obozów, który mam na myśli to obóz "młodszy" i należą do niego głównie inne doświadczone mamy. To od nich najczęściej usłyszysz za plecami komentarz w stylu "O matko, jak ona ubrała tego dzieciaka? Przecież musi mu być strasznie gorąco!" albo "Ja wychowałam dwoje, zawsze latały na bosaka i nic im się nie stało". Drugi z obozów to ten starszy "kocykowo-skarpetkowo-rajstopkowo-czapeczkowy" twierdzący z reguły, że Twojemu dziecku brakuje jakiejś części garderoby i z tego powodu za chwilę traficie na OIOM z zapaleniem płuc lub inną życiową tragedią. Mając regularny kontakt z jednym i drugim szybko doszłam do wniosku, że sama muszę decydować o tym, jak ubieram moje dziecko. I robić to konsekwentnie, choćby chcieli spalić mnie na stosie.
Bo przecież dziecko to nie lalka, którą ubiera się według ściśle określonych kanonów. Nikt nie da mi na ten ubiór gotowej recepty. A jeśli uważa, że ją ma, to jest w błędzie. W tym większym, im bardziej próbuje mnie jako matkę z tego powodu oceniać.
Zastanawiam się, dlaczego do tematu ubierania dzieci nie podchodzi się tak, jak w świecie osób dorosłych. Każdy człowiek jest inny, ma inne odczucie temperatury. Jeden wyjdzie w wiosenny dzień w krótkim rękawku, drugi w bluzie. Ilu ludzi, tyle wersji ubioru. Nikt nie próbuje tłumaczyć dorosłemu na ulicy, że ma na sobie o jedną warstwę za dużo. Wszyscy wychodzą z założenia, że najwyraźniej taki ubiór mu odpowiada. W przypadku malutkiego dziecka oczywiście nie wiemy tak do końca, jak się czuje bez skarpetek lub w dodatkowym sweterku. Nie powie nam tego. Ale to tylko dodatkowy argument, by mieć szacunek do tego, jak ubrała je matka. To ona drogą prób i błędów musi dojść sama do najlepszych rozwiązań dla swojego dziecka na każdą pogodę. To ona, a nie kto inny bierze odpowiedzialność za jego zdrowie. To ona wreszcie zna je najlepiej. Nie wiemy przecież, czy dzień wcześniej nie miało temperatury, czy ma akurat potówki, albo jak zareagowało na ubiegłotygodniowe wyjście bez czapki.
Pewnie, że matka popełni nie raz błędy. Ale ma do tego prawo, tak samo jak ma prawo do przekonania o tym, że robi dla swojego dziecka to co najlepsze. Jeśli tylko działa kierowana miłością, na pewno jej dziecku nie stanie się krzywda.
Źródło grafiki: pixabay.com
23 komentarze: